poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Prolog


Otarła wierzchem dłoni łzy spływające po policzkach i rozejrzała się po zdemolowanym pokoju. Oberwane zasłony, porozrzucane książki i płyty, porwana pościel. A potem wyszedł, jak gdyby nigdy nic. Jednie zaśmiał się szyderczo, mówiąc głosem pełnym jadu ,,Czekaj na drugą rundę. Nie będę taki delikatny.” Pamiętała jak w tym pomieszczeniu ją popychał, bił, dusił, gwałcił. Traktował jak nic nie wartego człowieka, którym właściwie była. Miała wiele szans by uciec ale nie umiała. Za bardzo kochała tego pieprzonego dupka. Bez skrupułów zostawiła dla niego wszystko co miała, zatracając się w niekończącym strachu o własne i jego życie. Obiecywał, że będzie inaczej. Eliana, jeszcze się nie nauczyłaś? Dotknęła palcem siniaków na nadgarstku i syknęła z bólu. Żółte ślady wyglądały jak kajdany. Dziewczyna miała na ciele kilkanaście zadrapań i siniaków ale ból fizyczny niczym nie równał się z jej psychiką. Tak próbuje mnie zaznaczyć, że jestem tylko jego. Jego cholerną własnością i ma do mnie wyłączę prawo. Na reszcie gadasz do rzeczy. Wrzuciła do torby ciuchy, które miała pod ręką i portfel z wszystkimi jej oszczędnościami, następnie szybko ją zasunęła, co chwile odwracając się za siebie. Przecież gdyby Jack teraz wszedł, zabiłby ją. Zacisnął swoje silne dłonie wokół jej szyi, odcinając dopływ powietrza. Podniosła z podłogi swoją dżinsową kamizelkę z mnóstwem naszywek i narzuciła ją na siebie, przewieszając przez ramię pasek od torby. Omiotła wzrokiem po raz kolejny pomieszczenie, wzdychając cicho. Ostatni raz. Wyszła na korytarz, cicho stawiając kroki. Po chwili zaśmiała się nerwowo sama do siebie. Zawsze próbowałam się wymknąć po cichu z pokoju, gdy Jack był w domu. Nie znosił hałasu. Dlatego mnie kneblował i pluł w twarz, bo dostawał furii gdy krzyczałam. Założyła na nogi trampki i odgarnęła włosy do tyłu. Zabrała z szafki jeszcze telefon, chowając go do tylnej kieszeni spodenek. Zawahała się, naciskając klamkę. Nie ma odwrotu, do cholery. Pchnęła drzwi i zbiegła po schodkach, zostawiając je otwarte. Rozglądała się wokół i ruszyła przed siebie pędem, starając się hamować napływające do oczu łzy. Uciekła. Po roku tortur i upokorzeń, wybiegła z domu zostawiając to wszystko za sobą. Czy było warto? Tak, było.
Przystanęła dopiero przy parku, gdzie było już żywego ducha. Odblokowała telefon by sprawdzić godzinę i jęknęła widząc kilkadziesiąt nieodebranych połączeń. Była już dwudziesta druga a ona nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. O powrocie do domu nawet nie było mowy, nie do niego. Rodzice mieszkali Portland, czyli drugim końcu Ameryki. Była na siebie wściekła, że ślepo poszła za Jackiem aż do Nowego Jorku. Usiadła na jednej z ławek, która była niegdyś pomalowana zieloną farbą lecz z biegiem czasu odpadła lub została zmyta. Wyryte na oparciu obrazki, wyznania miłości i liczne przekleństwa (niekiedy z błędami) pokazywały, że ławka służyła już długo w tym parku. Pokręciła głową i nagle zalało ją przedziwne i zarazem straszne uczucie – poczuła jak w jej dłoni wibruje komórka. Widząc numer swojego chłopaka, wstrzymała oddech i machinalnie nacisnęła czerwoną słuchawkę.  Oparła łokcie o kolana i schowała twarz w dłonie, cicho szlochając. Nie tak to miało wyglądać. Wierzyła w jego obietnice, teraz wydawały jej się tak śmieszne i bezpodstawne. Mówił o wspólnym mieszkaniu, ślubie, dzieciach… Mimo, że miała dziewiętnaście lat, kochała go i nie wyobrażała sobie bez niego życia. Nawet jeśli ją bił i katował psychicznie – nie umiała odejść bo był dla niej wszystkim. To chyba nazywają toksyczną miłością. Jej dom okazał się jedynie klatką, a plany na przyszłość poszły w zapomnienie.  Ale czasem myślami powracała do wysnutych wcześniej marzeń. Lecz czy miały jakikolwiek sens? Miały szanse by się spełnić? Nie.
Tak oto, Eliana Porter została w środku parku w Nowym Jorku bez żadnej perspektywy na dalsze działania. Ojciec jej nienawidził, przyjaciele się od niej odwrócili (a może to ona najpierw ich porzuciła?); chłodny wiatr spowodował na jej rękach gęsią skórkę, ale dziewczyna nadal szukała jakiegoś wyjścia. Iść na ulicę i zarabiać jako prostytutka? Nie, aż tak nisko nie mogła spaść. Wstała z miejsca i ponownie złapała torbę. Ruszyła na miasto w poszukiwaniu jakiegoś motelu. Zdołała ukryć sporą sumę pieniędzy przed Jackiem, którą zarobiła dzięki konkursowi fotograficznemu i licznym projektom plakatów. Jęknęła cicho gdy przypomniała sobie o czymś. Cholera, aparat został w domu. Zignorowała wibrujący w kieszeni telefon i przemierzała dalej ulice miasta. Była coraz bardziej znużona i co chwile ziewała lecz nie mogła usnąć obok jakiegoś bezdomnego. Poprawiła zsuwający się jej z ramienia pasek torby i stanęła przed budynkiem na którym palił się jaskrawo szyld. Otworzyła drzwi i od razu uderzył ją nieprzyjemny zapach. Podeszła do recepcji, gdzie stał oparty łokciami o blat szatyn, który na jej widok uśmiechnął się promiennie. Nie pasował do tego otoczenia.
- Cześć, chciałabym wynająć pokój. – powiedziała spokojnie, podchodząc do niego i opuściła bagaż na ziemie. – Na trzy noce. – chłopak kiwnął głową i odwrócił się by wziąć jeden z wielu kluczy wiszących za nim. Gdy podał jej metalowy przedmiot, ponownie się uśmiechnął.
- Jestem Chris. Chris Bennington. Jesteś przyjezdna? – brązowe oczy skierowały się w dół. Wymownie spojrzał na skórzaną torbę, którą miała tylko za sobą. Chłopak wydawał się być całkiem w porządku.
- Miło mi, jestem Eliana. Jestem raczej uciekinierką, Chris. – gdy zobaczyła jego minę, roześmiała się. – Spokojnie, nic związanego z policją. Po prostu… - wziął do ręki jej bagaż i ruszyli po schodach na górę. Cała trasa minęła w milczeniu. Pod jej pokojem, szatyn wreszcie się odezwał.
- Uciekasz od przeszłości? – odparł opierając się o pomarańczową ścianę i wsadził ręce w kieszenie, gdy Eliana otwierała drzwi. Dopiero teraz dostrzegł liczne ślady zadrapań i siniaki na jej rękach. Przytrzymała dłoń na metalowej klamce, tak jak dziś w domu. Znów to wahanie.
- Zapłacę należną sumę rano, dobrze? Dobrej nocy, Chris. – nim zdążył odpowiedzieć, zamknęła za sobą drzwi i od razu zakluczyła je. Oparła się o nie plecami, czując się bezsilnie. 
Czy było warto? Czy było warto? 
__________________________
No właśnie, było warto wracać? Pierwszy rozdział się pisze, pan Bennington potrzebuje wielkiego wejścia. Nawet epilog już wymyślony. Nie wiem czy w ogóle zaczęłabym to opowiadanie, gdyby nie pewna szantażyska, której z tego miejsca mówie, że kiedyś mnie wykończy. Ale i tak ją kocham.